Kiedyś, dawno temu, (1995) olałem dalszą robotę w pewnej włoskiej firmie, bo miałem mieć półroczną delegację na fuchę w Jorf Lasfar, na pustyni w Maroku. Nie dowiedziałem się w porę, że zatrudnili Marokańczyka, a ja dostałem pocztą, po złożeniu podania o rozwiązanie umowy, przydział na trzyletni kontrakt w Acapulco. Dwanaście dieslowskich agregatów prądotwórczych, 6 miesięcy na każdy, 3 miesiące przesunięcia, raj na ziemi dla plemnik inżyniera.
29 września podanie, 1 października przyszedł list. Pieprzona egipska (chwilowe, wtedy, miejsce pobytu Aleksandria - Betah - Sidi Krir) poczta, która dostarczyła list po dwóch tygodniach od wysłania.
Do Meksyku jadę dopiero w styczniu, po 24 latach.
Ale kwa mać boli.
PS: Ta włoska firma kandyduje na kontrakt podwykonawczy.
Ostatnio edytowany:
2018-07-19 20:54:20
--
Nie mówcie mi jak rzyć. Pilnujcie swoich.