Wpadam dziś do roboty na 13. Idę na salę balową (weselna), patrzę, góra obrusów, serwet i pokrowców do prasowania, około 5-6 godzin machania żelazkiem. Zaklepuję więc prasowanie, uf, to istny odpoczynek, tak kilka godzin proswać, niżeli odbierać telefony i obsługiwać hotelowych lub klientów. Wyciszenie pośród szumu opar żelazka.
dobra, no to druga godzina prasowania, nudzę się już, ale dalej macham żelazkiem dziarnie, co by obrusy na restaurację piękne były. Gwoli wyjaśnienia, telefon sobie trzymam wyciszony w kamizelce, ot tak na wszelki wypadek. Dzwoni kumpel, podjarany, że dostał pracę itd. Włączam go na głośnik, rozmawiamy, ręce wolne, więc prasuję dalej. Wchodzi szef, przeszedł, popatrzył i wyszedł.
Mijają godziny, puszczam już sobie muzyczkę z telefonu i truchtam do rytmu z żelazkiem skończyła się pieśń, sięgam ręką, aby uruchomić następną tupajkę. Wpada szef.
- Nie używaj tak tego telefonu (ok, rozumiem, rozmawiłam prasując). Jak następnym razem cię złapię to (UWAGA, HIT!!!) to zabiorę ci go i BĘDZIESZ MIAŁA DO ODEBRANIA NA RECEPCJI PO PRACY!
'.
Instaluję uśmiech numer 5 mówiąc "dobrze szefie". Gdy tylko wyszedł kładłam się ze śmiechu, bo mi to przypomniało czasy szkolne: telefon do odebrania w sekretariacie
--