„O, jaki śliczny, puszysty stworek! Chodź na rączki!” -
reagując na pandę niczym Elmirka na widok królika, czasem
zapominamy, że dzikie zwierzęta mają w swej nazwie wyraz „dzikie”
z jakiegoś powodu. Przytulanie niektórych okazów powszechnie
uważanych za urocze, może skończyć się dla nas bardzo
nieprzyjemnie. Z wielu różnych powodów.
#1. Panda – wcale nie taka milutka, jak nam się wydaje
Panda olbrzymia to
stworzonko bardzo pocieszne, nieco niezgrabne i absolutnie nie
wyglądające na takie, które mogłoby rzucić nam się do gardła,
albo zbrukać swoją pocieszną renomę jakimś parszywym czynem. A
jednak ten występujący w Chinach, zagrożony
gatunek ssaka w dalszym ciągu blisko spokrewniony jest z niedźwiedziami,
które to jak wiadomo – wkurzone w tańcu się nie pier#olą. Mimo
że zwierzę to uważane jest za cierpliwe i raczej przyjazne dla
człowieka, to odnotowano już wiele przypadków ataków pand na
ludzi, a musicie wiedzieć, że szczęki tych stworzeń, wyćwiczone
przez wieloletnie żucie bambusów, są naprawdę silne.
Ponadto argumentem
przemawiającym za tym, aby pand nie przytulać jest mało znany fakt
dotyczący tego, w jaki sposób ssaki te mają w zwyczaju ogrzewać
się w zimne dni. Nie, nie budują sobie chatek z gliny, ani nie
rozpalają ognisk, tylko pokrywają swe mięciutkie futerka grubą
warstwą końskiego gówna.
#2. Lampart morski –
bestia w foczej skórze!
Ktoś kiedyś
powiedział, że foki to takie wodne psy. I miał rację. Jakby nie
patrzeć te ssaki należą do podrzędu psokształtnych (podobnie
zresztą jak niedźwiedzie, skunksy, łasice czy szopy). A taki na
przykład lampart morski to już w ogóle wygląda niczym lekko
spasiony koleżka, któremu chciałoby się rzucić piłkę, czy
podrapać za uchem, gdyby takowe posiadał. Występujący w okolicach Antarktydy
przedstawiciel wodnej fauny jest jednak naprawdę zabójczym
sukinsynem, który swoją agresją ustępuje jedynie orkom.
Bez
litości pożera małe pingwiniątka oraz uchatki. Udokumentowano też
sporo sytuacji, w których lampart morski zaatakował przedstawicieli
naszego gatunku. Bardzo często bestia ta usiłuje wciągnąć
natręta do wody. W ten właśnie sposób żywotu swego dokonała
Kristy Brown – pani biolog, która podeszła do tego zwierzęcia
zbyt blisko. Wkurzony lampart wgryzł się w jej nogę i dał nura na
głębokość 60 metrów. Badaczka nie przeżyła tego spotkania.
#3. Kapibara – je
ten sam obiad dwa razy
Kapibara, czyli taka
duża świnka morska (w zasadzie to największy, znany nauce gryzoń)
nie należy do zwierząt agresywnych. Owszem, zdarzały się
przypadki, kiedy to milutkie stworzonko wlazło do słomianej chatki
jakiemuś peruwiańskiemu Jorge i np. użarło go w łydkę, albo
boleśnie pokąsało psa. Nie jest to jednak powód, aby uznać poczciwą kapibarę za ludojada.
Problem z nią jest jednak inny. Te
przerośnięte chomiki są po prostu obrzydliwe! Mało mówi się o
tym, że taki sympatyczny gryzoń je własne gówno. Otóż,
wyobraźcie sobie, że kapibara „produkuje” dwa rodzaje przemiany
materii stałej. O ile twarda kaka, według kapibary, nie nadaje się
do niczego, to rozwodniona, zielonkawa kupa jak najbardziej godna
jest uwagi, bo zawiera nadal sporo odżywczych składników i… da
się ja zjeść drugi raz. Co też kapibara regularnie czyni.
Z jakiegoś powodu
uznaje się, że największymi ludojadami na naszej planecie są
rekiny. W rzeczywistości rocznie raportuje się ok. sześciu
przypadków śmiertelnych ataków tych zwierząt na ludzi. Dla
odmiany – w tym samym czasie człowiek zabija 100 milionów tych
ryb! Jeśli zaś chodzi o agresję to taki rekin wydaje się być
niewinnym, milutkim stworzonkiem, gdy porównamy go z… hipopotamem
nilowym. Tak, tym łagodnym, niezbyt szybkim, wiecznie uśmiechniętym,
afrykańskim kolosem, który przecież przez większość życia
pławi się w błocie i napełnia swój pękaty bebech roślinnymi
przysmakami.
Otóż nie! Hipopotamy to wyjątkowo łatwe do
zirytowania dzikusy, co wywnioskować można patrząc chociażby na ich
stosunek do krokodyli, z którymi zdarza im się dzielić akweny.
Uważa się, że te zwierzęta zabijają więcej ludzi niż lwy,
słonie, bawoły i nosorożce razem wzięte. Hipopotam to stworzenie
bardzo terytorialne i płochliwe. Ponoć nie lubi być zaskakiwane,
szczególnie wtedy, gdy ma pod opieką młode. Wówczas bestie te okazują się
całkiem szybkie i zawzięte. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że
ich waga dochodzi nawet i do 2 ton, to spotkanie z takim rozpędzonym
cielskiem raczej na pewno źle się dla człowieka może skończyć.
Ach, jeszcze jedna
ciekawostka na temat ich „terytorialności”. Otóż hipopotam,
podobnie jak wiele innych ziemskich przedstawicieli fauny, znakuje
swój teren. Zamiast jednak paskudzić uryną hydranty, wzorem zwykłego
kundla, zwierz defekuje kręcąc przy tym tym ogonem, niczym śmigłem.
W ten sposób ekskrementy zostają rozrzucone w promieniu wielu
metrów i wszyscy wiedzą, że obszar zafajdany kaką należy do
hipcia.
Demon prędkości,
mistrz szybkiej, ciętej riposty, przekozak, który w galopie
konkurować może tylko z jaguarem! Leniwiec. Cóż, tak naprawdę to
każdy z nas marzyłby o życiu żywocie takiego stworzenia. Mieszka
ono sobie na drzewie gdzieś południowoamerykańskiej dżungli, większość
czasu śpi i grzeje futro na słońcu. Czasem coś zje. Przemianę
materii ma to-to bardzo wolną, więc nie musi co chwilę gnać do
ubikacji.
Raz na tydzień schodzi taki leniwiec na ziemię, aby tak w
spokoju wypróżnić się do wykopanego przez siebie dołka. Wysrywa wówczas nawet i 1/3 wagi swego ciała! Cóż za higieniczne
stworzenia, pomyślicie. Cóż, w rzeczywistości kreatury te wcale
takie czyściutkie nie są. Ich futra to dom dla grzybów, kleszczy
oraz… ciem. I to właśnie prawdopodobnie przez wzgląd na te
ostatnie, zwierzę to ryzykuje swoje życie (podczas takiej właśnie
ekspedycji na dół umiera prawie połowa leniwców!). To na ziemi
bowiem wspomniane ćmy mogą składać swoje jaja.
Jest jeszcze jedna
rzecz, która sprawia, że leniwce warto omijać z daleka. Według
niedawnych badań stworzenia te wyjątkowo gustują w ludzkich
odchodach i często zdarza się, że mieszkańcy amazońskich wiosek
muszą wyciągać leniwce z latryn…
#6. Dziobak –
boski, bolesny żart
Swego czasu reżyser
Kevin Smith stwierdził, że dziobak jest dobitnym dowodem na to, że
Bóg ma poczucie humoru. No bo jak inaczej nazwać składającego
jaja ssaka, który ma dziób? Podobno, kiedy europejscy przyrodnicy po raz pierwszy dostali truchło dziobaka do przebadania, byli przekonani, że padli
ofiarami idiotycznego żartu ze strony podróżników, którzy ten
„dar” przywieźli im z Australii.
Tymczasem ta przedziwna
płetwiasta istota była nie tylko całkiem prawdziwa, ale i
posiadała na swych tylnych kończynach niewielkie ostrogi, które to
produkowały jad! To dość niecodzienna cecha u ssaka! Tak więc
karykaturalny, pocieszny wręcz, wygląd okazał się jedynie zmyłką.
Dziobak to prawdziwy zabijaka. Jego gruczoły produkują 250 różnych
toksyn, a każda z nich inaczej działa na ofiarę – jedne powodują
potężny ból, inne zmniejszają ciśnienie krwi, albo wywołują silne
krwawienie. Broniący się przed atakiem drapieżnika, dziobak
używając swojego jadu potrafi wysłać mniejsze zwierzęta do
krainy wiecznych łowów. A jak działa ten mechanizm na człowieka?
Cóż, znane i dobrze udokumentowane są przypadki ataku tego
stworzenia na ludzi.
Okazuje się, że substancje zawarte w jadzie
nie są w stanie zabić homo sapiens. Na szczęście. Nie zmienia to
faktu, że ofiara ryczeć będzie z rozdzierającego bólu, który
potrafi utrzymywać się całkiem długo. Dodatkowo zranione miejsce
może nawet i przez wiele miesięcy być bardzo wrażliwe bodźce.
W innych sytuacjach osoba, która miała wątpliwy zaszczyt bycia
celem ataku dziobakowych ostróg, dostałaby w szpitalu odpowiednią
porcję morfiny, która to pozwoliłaby łagodniej przejść te
katusze. Problem jednak w tym, że lek ten jest bezskuteczny w tym
przypadku.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą