Gdy sobie tak patrzę na współczesnych bohaterów kina akcji, odnoszę wrażenie, że gdyby pozbawić ich karabinów, szybkich fur,
całej maści technologicznych gadżetów i dać im do ręki mały,
niepozorny, szwajcarski scyzoryk, to film skończyłby się gdzieś w
okolicach drugiej minuty. W ławicach napompowanych anabolikami
zabijaków brakuje nam kogoś, kto z dziurawego balona i rzodkiewki
umiałby zrobić kosmiczny prom. Kogoś, kto fryzurę na „czeskiego
metala” nosi z dumą. Kogoś, kto dwadzieścia trzydzieści lat temu ściągał
przed kineskopy watahy dzieciaków, które specjalnie dla niego
porzucały na chwilę zabawy na osiedlowych trzepakach. Brakuje nam
MacGyvera! (oczywiście tego prawdziwego, a nie jego współczesnego "klona")
„MacGyver” to
projekt, za którego sterami zasiadło trzech panów – producenci
John Rich i Henry Winkler oraz scenarzysta Lee David Zlotoff. To ten
ostatni wpadł na pomysł, aby bohater był intelektualistą ze
szwajcarskim scyzorykiem w kieszeni (w zasadzie oprócz
scyzoryka miał on zawsze przy sobie taśmę klejącą, kartę
kredytową, gumę do żucia i latarkę) zamiast typowym
hollywoodzkim macho z gnatem w portkach.
Filmowiec miał kupę
szczęścia, bo jakby na jego życzenie los podsunął mu Johna
Koivulę –
specjalistę od minerałów, którego zainteresowania
znacznie wykraczały poza jego główny fach. Facet posiadał wiedzę
zarówno z dziedziny chemii, jaki i fizyki czy biologii. Zlotoff
szybko się z nim dogadał i załatwił mu fuchę konsultanta przy
tworzeniu scenariuszy kolejnych odcinków serialu. To właśnie ten
gość odpowiedzialny jest za większość szalonych „macgyweryzmów”,
czyli nieprawdopodobnych rozwiązań, które obmyślał bohater tej
telewizyjnej produkcji. Koivula musiał też mierzyć się z
dużą odpowiedzialnością – wszystkie te „patenty” musiały
być stworzone w taki sposób, aby dzieciaki usiłujące odtworzyć
poczynania swego ulubionego bohatera nie zrobiły sobie bolesnej
krzywdy.
Pilotażowy,
trwający 90 minut odcinek nakręcony został w 1985 roku. Główną rolę powierzono Richardowi Deanowi Andersonowi – artyście dotąd
znanemu z udziału w mydlanych operach i serialowych tasiemcach dla
domowych kur. Żeby tego było mało, Anderson wcale nie chciał być
aktorem i swoją przygodę z tym zawodem rozpoczął w zasadzie z
braku możliwości zostania zawodowym hokeistą po tym, jak za młodu
połamał sobie obie ręce.
„To nie było
dobre… W zasadzie mieliśmy do czynienia z 90 minutami czystego
okropieństwa” - tak pilotażowy odcinek „MacGyvera” wspominał
po latach John Rich. W czasie świąt Wielkiejnocy zamknął się on
w sali montażowej i urżnął pół godziny materiału. Wszystko po
to, aby materiał ten w ogóle dało się oglądać. Zabieg ten nie
spodobał się reżyserowi Jerroldowi Freedmanowi, który
kategorycznie odmówił podpisywania się pod tym koszmarkiem. I tak
też osobą, która stanęła za kamerą pierwszego odcinka był
legendarny
Alan Smithee!
Angus! Nazywał się
Angus! - każdy fan tej produkcji doskonale to wie, bo gdzieś w
okolicach siódmego (czyli ostatniego) sezonu serialu tajemnica ta zostaje
ujawniona. Widzowie wówczas zrozumieli, czemu bohater woli, aby
mówić do niego po nazwisku… Pierwotnie jednak spryciarz ze
scyzorykiem miał zupełnie inne imię. Skąd to wiemy? Ano z
przygotowanych przez Paramount ulotek reklamowych, będących częścią
akcji promocyjnej pierwszego sezonu serialu.
Dobrze widzicie. Według
początkowego zamysłu MacGyver (zgodnie z najstarszą wersją scenariusza) miał na imię Stacey!
A skoro już
jesteśmy przy personaliach bohatera, to warto też dodać, że jego
nazwisko ma dość ciekawy rodowód. Otóż scenarzysta Lee David
Zlotoff pragnął, by wszyscy
zwracali się do protagonisty tytułem
„Gość” (ang. „Guy”), ale reszta twórców uznała, że taka
ksywka brzmi trochę za mało poważnie i zasugerowali jej zmianę.
Jako że w połowie lat 80. sieć restauracji McDonald’s była
bardzo popularnym miejscem towarzyskich spotkań, Zlotoff postanowił,
w ramach żartu, ochrzcić bohatera jako „MacGuy”. Reszta ekipy
uznała to za niezły pomysł, ale zgodnie stwierdziła, że brakuje
jeszcze jednej sylaby, aby brzmiało to naprawdę fajnie. Wszyscy
zgodnie zgodzili się więc, że nazwisko „MacGyver” pasowało do bohatera najlepiej.
Przez siedem lat
emisji „MacGyvera” obserwować było można różne modne
kierunki, jakie produkcja ta starała się obrać. Mieliśmy więc
czasem do czynienia z wartkim kinem akcji, ale zdarzało się też, że scenarzyści
starali się tworzyć klimat kina nowej przygody. Mało kto pamięta,
że w 1994 roku, czyli dwa lata po zakończeniu emisji serialu,
powstał
„MacGyver i zaginiony skarb Atlantydy” – film, który
wyglądał jakby został nakręcony na podstawie porzuconego
scenariusza kolejnej części perypetii pewnego znanego archeologa…
Wróćmy jednak do
telewizyjnych produkcji. Zdarzało się, że twórcy serii poruszali
tematy… ekologiczne, zmuszając bohatera do walki z szubrawcami,
którzy to pragnęli zrobić Mateczce Ziemi bolesną krzywdę. I tak na
przykład pewnego razu MacGyver musiał stawić czoła szajce
kłusowników polujących na, zagrożone wyginięciem, nosorożce. Aby uzmysłowić widzom, jak
wielka krzywda dzieje się tym zwierzętom, na ekranie zobaczyliśmy
paskudnie okaleczonego przedstawiciela tej afrykańskiej
fauny. Po emisji tego odcinka na twórców serialu posypały się
gromy. Wszyscy bowiem myśleli, że filmowcy naprawdę kazali
skrzywdzić nosorożca.
Twórcy „MacGyvera”
musieli się z tego srogo tłumaczyć. Oczywiście nikt zwierzęcia
nie zranił, a „stworzeniem”, które dogorywało przed kamerą
była wielka, animatroniczna kukła.
Na jej stworzenie wydano 40
tysięcy dolarów!
Zauważyliście, że
tytułowy bohater to radykalny wręcz kawaler, który z jakiegoś
powodu nie ma ani żony, ani nawet dziewczyny, czy chociażby, wzorem
Jamesa Bonda, przelotnych kochanek? Czy to oznacza, że protagonista
nie lubił kobiet? Absolutnie nic z tych rzeczy! Jak już
wspomnieliśmy, Richard Dean Anderson zaczynał swoją aktorską
karierę od ról w operach mydlanych i zawsze miał spore grono
miłośniczek.
Tymczasem fani „MacGyvera” nie chcieli, aby z ich
ulubionego serialu zrobiło się ckliwe romansidło i bardzo
źle
reagowali na jakiekolwiek próby wprowadzenia do historii jakiejkolwiek przedstawicielki płci pięknej, z którą to „gość ze
scyzorykiem” mógłby się spoufalać. I tak na przykład, gdy w
trzecim sezonie pojawiła się postać Nikki Carpenter, pracownicy
organizacji Phoenix, w której to udzielał się tytułowy bohater, a
MacGyver zaczął z nią „kręcić”, twórcy serialu, a także i
sama aktorka, zaczęli dostawać listy z wyrazami krytyki wobec
romansu ich idola. Scenarzyści wyrzucili więc tę postać z
historii, a fani odetchnęli z ulgą.
MacGyver w każdym
odcinku musiał kombinować i tworzyć pomocne mu gadżety z
przedmiotów codziennego użytku. Trudno się więc dziwić, że
producentom kończyły się czasem pomysły na kreatywne rozwiązania,
jakimi mógłby się bohater popisać. Dlatego też John Rich
zaproponował widzom konkurs. Fani serialu mogli wysyłać do
wytwórni listy ze swoimi propozycjami sprytnych „macgyweryzmów”.
Oczywiście większość z tych idei nadawała się do kosza, ale
kilka z nich było na tyle dobrych, że filmowcy
nie tylko
wykorzystali je na ekranie, ale i sowicie zapłacili pomysłodawcom.
Jednym z takich fanowskich smaczków była scena, w której MacGyver
wbija jajko do dziurawej chłodnicy samochodu. Pod wpływem
temperatury białko się ścięło i nieszczelność została
załatana!
Głupie? Cóż, „Pogromcy mitów” wzięli kiedyś to
rozwiązanie na tapet i okazało się, że to całkiem skuteczna
metoda radzenia sobie z takim problemem.
Kto oglądał
serial, ten wie, że MacGyver szczerze nienawidzi pistoletów,
strzelb i karabinów. To dlatego, że jeden z jego przyjaciół z
dzieciństwa zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku z udziałem
naładowanej spluwy. Od tego czasu bohater nie tyka się broni
palnej. Czy aby na pewno faktycznie tak jest? Już w pilotażowym
epizodzie widzimy go biegającego z pokaźnym karabinem i
strzelającego do wrogów…
Dopiero z czasem, w
kolejnych odcinkach serialu, dowiadujemy się, że MacGyver nigdy by
czegoś takiego nie zrobił. Nie oznacza to jednak, że później nikt nie widział go z gnatem w dłoniach. Raz na przykład
urwał lufę od karabinu, aby zrobić z niej klucz, którym potem
przykręcił śrubę.
Każdy z fanów
serii pamięta charakterystyczną nutę, która rozpoczynała każdy
z odcinków „MacGyvera”. Melodia ta została skomponowana przez
Randy’ego Edelmana – znanego i bardzo cenionego w Hollywood
kompozytora muzyki filmowej. Nie do końca wiadomo czemu jedynie w
Brazylii widzowie nie mieli okazji posłuchać tego utworu. Został
on bowiem podmieniony na zupełnie inny kawałek. Krzywdy jednak nie
było, bo kompozycja, która rozbrzmiewała w pierwszych minutach
seansu to… „Tom Sawyer” z repertuaru grupy Rush!
Podczas kręcenia
pierwszego sezonu produkcji Richard został zaproszony na imprezę
zorganizowaną przez ekipę. Nie bawił się jednak zbyt dobrze, więc
razem ze swoim kumplem przeniósł się na przyjęcie, w którym
brała udział obsada i filmowcy związani z innym serialem –
„Zdrówko” („Cheers”). Kiedy wieczorem aktor wrócił do swojego domu, ze zgrozą odkrył, że drzwi nie chcą się otworzyć. Musiał
więc coś wymyślić, aby dostać się do środka. Jeśli myślicie,
że gwiazdor zrobił wytrych z dżdżownicy lub ze starych szmat i
kołpaka skonstruował teleport, to jesteście w błędzie.
Richard
chwycił za stojącą w pobliżu ławkę i zamaszyście cisnął nią
w szybę.Kiedy jego kolega
dowiedział się o tej „operacji”, przysłał Andersonowi nową
ławkę… z symbolem szwajcarskiego scyzoryka wyrytym na jednej z
desek.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą