Tego zastrzyku zazwyczaj nie daje ci lekarz, ale twój własny organizm, w sytuacji,
kiedy tylko potężna dawka adrenaliny może sprawić, że wyjdziesz
z niebezpiecznej sytuacji na własnych nogach. Przez chwilę stajesz
się superczłowiekiem. Odpornym na ból terminatorem o sile
rozjuszonego bizona. Przykładów spektakularnego działania
produkowanego przez nadnercza hormonu są tysiące, ale jednym z
najbardziej efektownych dowodów na nieprawdopodobną wręcz
skuteczność adrenaliny jest historia Daniela Inouye, którego wojenny
manewr mógłby znaleźć się w scenariuszu jakiegoś wojennego filmu gore.
Daniel
Inouye był synem osiadłych na Honolulu japońskich imigrantów.
Kiedy chłopak miał niespełna 19 lat, doszło do pamiętnego ataku
na Pearl Harbor. Wydarzenie to dość paskudnie odbiło się na
amerykańskich obywatelach o azjatyckich korzeniach. Daniel
niejednokrotnie musiał wysłuchiwać obelg rzucanych pod jego
adresem przez rówieśników. Mało tego – dla japońskich
mieszkańców Honolulu wprowadzono godziny policyjne, a całkiem
realny plan zesłania ich do specjalnych obozów został zaniechany
tylko dlatego, że duża część ekonomii tego hawajskiego hrabstwa
funkcjonowała dzięki biznesom prowadzonym przez skośnookich
obywateli.
Inouye, mimo tych przykrych doświadczeń, nie stracił ducha
patriotyzmu. A patriotą był wyjątkowo upartym – przez długi
czas usiłował dostać się do amerykańskiej armii, nawet mimo
prawa zabraniającego obywatelom o japońskich korzeniach służby w
wojsku wuja Sama. Kiedy zakaz ten został w 1943 roku zniesiony,
Daniel nie wahał się –
rzucił swoje studia medyczne i od razu
stawił się na komisji poborowej. Rodzice chłopaka przyjęli jego
postanowienie z dużym zrozumieniem, chociaż na pewno zdawali sobie
sprawę z tego, że ich syn może tę decyzję przypłacić życiem.
Mój ojciec po prostu patrzył prosto przed siebie, a ja
patrzyłem prosto przed siebie, a potem odchrząknął i powiedział: „Ameryka była dla nas dobra. Dała mi dwie prace. Dała tobie i
twoim siostrom i braciom wykształcenie. Kochamy ten kraj. Cokolwiek
robisz, nie hańb swojej ojczyzny. Pamiętaj - nigdy nie hańb też
swojej rodziny. A jeśli musisz oddać swoje życie, rób to z
honorem”. Wiedziałem dokładnie, co miał na myśli. Powiedziałem: „Tak, sir. Do widzenia” - wspominał potem Inouye.
Chłopak trafił do szeregów 442 Pułku Piechoty – jednostki
złożonej głównie z żołnierzy japońskiego pochodzenia. Cały
oddział, po odpowiednim przeszkoleniu, wysłany został do Europy.
Przez jakiś czas pułk stacjonował we Włoszech, aby później
skierowanym zostać do Francji. Prawdziwym chrztem bojowym dla
żołnierzy miała być operacja uratowania pewnego amerykańskiego
batalionu, który podczas potyczki na jednym z odcinków pasma
górskiego Wogezów został otoczony przez Niemców. Mimo ogromnych
trudności, złożony z azjatyckich piechurów oddział złamał opór
wroga i odbił 211 uwięzionych członków pechowego batalionu.
Straty były jednak ogromne –
liczba rannych i martwych szeregowych
z 442 Pułku oscylowała w okolicach 800! Za swoja mężność wielu
z bohaterów tej szalonej operacji odznaczonych zostało min. Medalami
Honoru.
Mało brakowało, a Inouye straciłby życie podczas tej bitwy. Ugodziła go bowiem niemiecka
kula, dosłownie parę milimetrów od serca. Pocisk zatrzymany jednak
został przez dwie srebrne monety, które Daniel nosił w swojej
kieszeni. Od tego czasu zwykł zabierać ten bilon ze sobą na każdą
walkę, uznając go za swój szczęśliwy amulet. Za swoją odwagę
młody mieszkaniec Hawajów awansowany został na porucznika.
Niedługo potem, w kwietniu 1945 roku, Daniel miał dowodzić oddziałem
skierowanym w okolice włoskiego miasteczka San Terenzo, gdzie
znajdowała się, silnie broniona przez Niemców, baza. Pluton
kierowanego przez Inouye żołnierzy został zaskoczony przez
zasadzkę wroga. W ciągu kilku sekund 30 osób z tego oddziału
zostało dosłownie rozerwanych na strzępy - potężna seria pocisków
zaserwowana przez trzech operatorów karabinów maszynowych MG-42
zrobiła z zaskoczonych Amerykanów sito. Daniel uniknął śmierci,
jednak kiedy podniósł się, aby zlokalizować najlepszą dla siebie
kryjówkę, niemiecka kula trafiła go w brzuch. Mężczyzna prawie
nie poczuł tego obrażenia, był już bowiem pod wpływem działania
końskiej dawki adrenaliny. Jej potężny wyrzut do organizmu
sprawił, że próg bólu drastycznie podskoczył, a nagły przypływ
energii podkręcił sprawność fizyczną żołnierza. W tym momencie zaczęła ona przypominać tę należącą do Kapitana Ameryki - jednego z fikcyjnych
nadludzi, których to przygody publikowano w propagandowych
komiksach. Silny stres sprawił też, że źrenice oczu Daniela były
silnie rozszerzone, serce zaczęło pompować znacznie większą niż
zazwyczaj ilość krwi, a płuca ładowały do organizmu olbrzymie
dawki tlenu. Wszystko to, aby Inouye mógł wspiąć się na szczyty
swoich możliwości,
a nawet je przekroczyć.
Nie zwracając uwagi na głęboką ranę, Daniel chwycił za swój
pistolet maszynowy Thompson i trzymając w drugiej dłoni granat,
rozpoczął szturm na pierwszy z bunkrów, z którego wróg wypluwał
serie pocisków w stronę amerykańskiego pułku. Po chwili z
kryjących się wewnątrz Niemców została bezkształtna, krwawa
papka, a Inouye w towarzystwie swoich kompanów właśnie zabierał
się do ataku na drugi punkt. W całym tym zamieszaniu ktoś zwrócił
uwagę na jego ranę i zasugerował, że Daniel stracił bardzo dużo
krwi. Propozycję opatrzenia dziury w brzuchu porucznik odrzucił i
ruszył w stronę bunkra, który również szybko został wysadzony w
powietrze.
Mimo szczerych chęci rozprawienia się z nazistami kryjącymi się
w ostatnim schronie, dzielny sierżant stracił już tyle krwi, że osłabiony padł na ziemię.
Nie zamierzał jednak robić z tego faktu jakiegoś
większego problemu. Podczas gdy reszta żołnierzy odwracała uwagę
operatorów karabinu maszynowego, Daniel chwycił za granat i zaczął
pełznąć w stronę bunkra. Będąc niecałe 10 metrów od celu,
Inouye z wielkim wysiłkiem podniósł się, wziął zamach i…
pocisk wroga ugodził go w rękę, rozrywając ją niczym jakiś
strzęp szmaty. Na wysokości łokcia Daniela wisiał teraz ochłap
mięsa zwieńczony dłonią kurczowo trzymającą odbezpieczony
granat. Widząc fatalną sytuację, w jakiej znalazł się dowódca,
jego kamraci rzucili się, aby ratować jego życie, ten jednak wrzasnął na nich i kazał im wracać na pozycje, bo bał się, że
uścisk dłoni lada moment zwolni się, a granat eksploduje, zabijając
wszystkich wokół.
W chwili gdy Niemcy przeładowywali swoje MG-42, Daniel zdołał
ostrożnie wyciągnąć granat z wiszącej na strzępach ramienia
dłoni, ponownie podniósł się i cisnął nim w stronę bunkra.
Kiedy kurz po eksplozji opadł, oczom żołnierzy ukazał się
Inouye, który wśród świstu kul, trzymając w lewej ręce swojego
Thompsona, brocząc krwią z ochłapów tego, co jeszcze niedawno
było sprawną kończyną, z mozołem brnie w stronę ostatnich, desperacko broniących się Niemców. Moment później jakiś pocisk przeszył
mu nogę i Daniel padł nieprzytomny na ziemię. Ocknął się
niedługo potem, aby zobaczyć nad sobą członków swojego plutonu
patrzących na niego z mieszanką współczucia i podziwu.
„Wracać
na pozycje!!!” - wrzasnął porucznik. –
„Nikt nie odwołał
wojny!”. Na szczęście bitwa została już zakończona, a
koszmarnie okaleczony dowódca właśnie niesiony był do
najbliższego szpitala polowego. Po drodze pompowano w niego morfinę,
co miało ulżyć mu w cierpieniach, a jak się okazało niedługo
potem, przyniosło nieco inny efekt.
Żołnierz trafił na stół
operacyjny, gdzie lekarze szybko podjęli decyzję o amputacji i tak
już ledwo trzymającej się ciała ręki. Ciąć trzeba było na
wysokości łokcia, ale najpierw potrzebne było znieczulenie. Tu
jednak pojawił się problem – wprawdzie morfina przestała już
działać i w zasadzie wypadałoby podać pacjentowi kolejną dawkę
tego narkotyku, jednak w tym konkretnym przypadku mogłoby się to
skończyć drastycznym obniżeniem ciśnienia krwi operowanego. W
takiej sytuacji istniała duża szansa, że Daniel po prostu nie
przeżyłby zabiegu.
Porucznik musiał więc przejść proces
odcinania mu kończyny bez żadnego znieczulenia…
Po wojnie Inouye wrócił do domu i skończył studia, a parę lat
później został asystentem prokuratora publicznego w Honolulu. W
1959 roku wygrał wybory, stając się reprezentantem Hawajów w Izbie
Reprezentantów Stanów Zjednoczonych. Przez lata zasiadał też w
amerykańskim Senacie, a od 2010 roku, do swej śmierci dwa lata
później, pełnił urząd przewodniczącego pro tempore Senatu
Stanów Zjednoczonych – stając się tym samym czwartą, zaraz po
prezydencie, wiceprezydencie i spikerze Izby Reprezentantów,
najważniejszą osobą w kraju.
Źródła:
1,
2,
3
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą