Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Wielka księga zabaw traumatycznych LX

20 338  
4   4  
Tutaj lepiej nie klikaj!Kamienie, opony, huśtawki, rowery czy wreszcie własne kolana i zęby. Jest tyle rzeczy na tym śiweciem którymi mozna sobie zrobić krzywdę...

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom o nie wypaczonej psychice odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...

PODCHODY

Było to jeszcze za czasów przedszkola. Był piękny słoneczny dzień, więc pani zarządziła wyjście na plac zabaw (przy przedszkolu). Było tam parę huśtawek, karuzele i opony. Pomalowane na różne kolory, różnej wielkości wbite w ziemie oponki. Mój kolega, wymyślił grę, którą nazwał podchodami. Polegała na tym, że on stawał na największej oponie i rzucał we wszystkich kamieniami (sic!). Nie wiem jaki był sens tej zabawy, bo nie mogliśmy uciekać! No i padło na mnie. Już dawno zabrakło zwykłych kamieni, więc rzucał czym popadnie. W moim przypadku, było to ćwierć płyty chodnikowej. Dostałem w nos i pod oko. Jucha litrami ciekła ze złamanego nosa, a oko spuchło mi tak, że nic nie widziałem przez 5 dni. Z tego co słyszałem, tatuś nie był zadowolony, gdy wychodził z gabinetu pani przedszkolanki.

by Niezarejestrowany

* * * * *

TRZEPAK

Gdy byłem jeszcze bardzo mały, bawiłem się z chłopakami przy trzepaku i jako jedyny nie potrafiłem zrobić kopyrtki na trzepaku przez rurkę (dorosłemu sięgała do pasa), więc gdy wszyscy poszli do domu, postanowiłem sam spróbować. Niestety, jedyne co mi wychodziło to był kurczaczek, więc doszedłem do wniosku, że aby zrobić kopyrtkę muszę się rozpędzić.
Oddaliłem się od trzepaka jakieś 5-6m i zaatakowałem z rozpędu. Kopyrtki co prawda nie zrobiłem ale udało mi się wznieść ponad rurkę, przeleciałem pomiędzy dolną i górną rurką trzepaka i wylądowałem gębą na betonowym chodniku. Na szczęście, poza startą skórą na nosie i brodzie nic mi się poważnego nie stało.

by Kawol

* * * * *

NIEBEZPIECZNY GAZ

Sytuacja działa się już jakiś czas temu rok około 19 97. Siedzieliśmy na placyku wieczorkiem nudząc się niemiłosiernie. Jeden z młodszych kolegów przyniósł całą butle gazu do zapalniczek i zapałeczki.
No to psik gazem i zapałka i szedł ogień jak u połykaczy ognia. Zabawa jednak musiała przejść na wyższy poziom. Jeden z kumpli miał napuścić gazu do śmietnika i jak bezpiecznie się oddali drugi miał wrzucić zapalone papiery.
Jednak trochę się nie zgadali i ogniem buchnął im prosto w twarz. Jeden stoi i nic nie mówi, drugi ze złością rzucił czapką o ziemie. Tarzając się ze śmiechu odstawiłem kumpla do domu uprzednio podcinając resztę spalonych rzęs, zostały mu takie kuleczki i spryskując go perfumami bo smród był straszny. Drugiemu kumplowi czoło kończyło się na czubku głowy reszta włosów poszła z dymem.

by Niezarejestrowany

* * * * *

ŚWIECZKA ZAPACHOWA

Poszedłem do kumpla który miał zapachową świeczkę. Takich bajerów jeszcze nie widziałem i nie czułem. Od tamtej pory wiem, że nie wciąga się zapachu świecy tuż z nad płomienia włosy w nosie bardzo dobrze się palą i śmierdzą strasznie.

by Niezarejestrowany

* * * * *

SMOŁA

Za moim blokiem były kiedyś ogródki działkowe, kilkanaście lat temu (miałem wtedy z 7 lat) jeszcze były po nich fundamenty, w jednym miejscu na betonie leżał duży pokład smoły. Jak wiadomo, gdy było ciepło smoła robiła się grząska i lepka. Pewnego razu spacerując tam z kumplami wszedłem w tą smołę i okazało się, że jest tam głębiej niż się spodziewałem. Ugrzązłem w miejscu i zacząłem krzyczeć, kumple aż przewracali się ze śmiechu, a jakiś facet który spacerował tam z psem pomógł mi wyjść. Niestety, moje buty wraz ze skarpetkami zostały pochłonięte przez smołę, a ja na bosaka z brudnymi nogami pobiegłem do domu. Oczywiście opieprz był..

by Niezarejestrowany

* * * * *

KOŁO KONTRA POCIĄG

Dawno, dawno temu, za lasem, była sobie góra. Ale nie była to taka zwykła góra. Składała się bowiem ze wszelkiego rodzaju odpadów i nosiła dumną nazwę Zwałka. Nasza zwała pod Warszawą była chyba jedną z największych, wysokość dochodziła miejscami do około 50m (to ważne). W tamtych zamierzchłych czasach. Zwałka była jeszcze czynna, obecnie jest rekultywowana. Ale do rzeczy. Wyprawy na Zwałkę (około 4km) były od zawsze źródłem emocji na naszym podwórku. Nie brało się na nie byle kogo. To było jak... sprawdzian męskości. Na zdobywców szczytu czekało wiele atrakcji: rzucanie jarzeniówek, tłuczenie kineskopów i wiele innych. Dodam tylko, że w tamtych czasach nieznane było obecne pojęcie recyclingu. Zwałka była wolna od wszelkiej maści złomiarzy, puszki po piwie i butelki wesoło walały się po okolicy a handel używanymi oponami nie istniał. Ano właśnie... Opony. Zwykłe atrakcje szybko nam się znudziły. Kumpel puścił po stoku oponę. Leciała bardzo długo, odbijając się po drodze. No bomba ! Tuż pod zwałką, na samym dole było jeziorko niezidentyfikowanej cieczy (Mendelejew miałby radochę) a za jeziorkiem - nasyp kolejowy, po którym czasami jeździł pociąg z prędkością ok 10-15 km/h z uwagi na stan torowiska. Esencją nowej konkurencji było takie puszczenie opony, żeby przejechała po grobli jeziorka, wybiła się na nasypie i poszybowała w powietrzu, oczywiście im dalej, tym lepiej. Zabawa trwała w najlepsze, opon było pod dostatkiem, kiedy nagle jeden z kolegów przystanął z błogim zachwytem na twarzy i palcem pokazywał tylną oponę od traktora. Targaliśmy ją w pięciu na miejsce startu. Jednak szkoda byłoby ją tak po prostu zmarnować. Na nieszczęście rozległ się gwizd pociągu, a na naszych twarzach pojawiły się diabelskie uśmiechy.
Postanowiliśmy zrobić kaskaderski numer tak, żeby opona przeskoczyła nad jadącym pociągiem. Ponieważ pociąg był dość długi (ciągnął puste węglarki), więc mieliśmy sporo czasu. Mniej więcej w połowie pociągu puściliśmy oponę. Wszystko ładnie, pięknie, opona toczyła się coraz szybciej, prawidłowym torem, ale ponieważ była dużo cięższa od normalnych opon samochodowych, więc nie wybiła się na nasypie tak wysoko i... TRACH! Przywaliła w pustą węglarkę. Huk było słychać w całej (na szczęście pustej) okolicy. Wagonem zatrzęsło potężnie. Maszynista zatrzymał pociąg i wysiadł, żeby zobaczyć co się stało. To było ostatnie, co widziałem, bo rzuciliśmy się do ucieczki na drugą stronę góry. Szybki zjazd na tyłkach, kolanach i czym tam się dało, 20 minut i byliśmy w domu. To były najszybsze 4 km w moim życiu. Biegliśmy z widmem maszynisty następującym nam na pięty. Nikt nie pomyślał, że przecież wdrapanie się na bardzo stromą górę zajęłoby gościowi dużo czasu, poza tym pokonanie jeziorka... O obejściu wysypiska nie było w ogóle mowy... I dobrze nam tak, strach był naszą pokutą za głupotę. Niemniej na podwórku, długo jeszcze szeroko komentowano naszą ekspedycję. Ze względu na strach przed maszynistą który mógłby szukać zemsty, wyprawy zostały zawieszone, a potem po prostu z tego wyrośliśmy.

by Niezarejestrowany

* * * * *

KOLARKA

W naszej wsi komunie odbywały dzieci chodzące do klasy III. Jako, że był to rok 1982 szczytem marzeń każdego dzieciaka był rower. Dostałem go od chrzestnego. Mało tego była to piękna czerwona kolarka z wygiętą kierownicą i przerzutkami. Merol normalnie. Oczywiście wszyscy kumple zazdrościli, a najbardziej brat, młodszy brat. Zlitowałem się nad nim i go przewiozłem. Rodzinka i goście w ogródku brat poleciał pod górkę na nogach (co się będę męczył) i zaczął się popis. Rozpęd z górki, brat na rurce i ojciec z chrzestnym stojący przy płocie. Hamulce przy kierownicy były wtedy rzadkością. No i nacisnąłem ten który hamował przednie koło. W czasie lotu słyszałem wrzask ojca i chrzestnego, a ocknąłem się w domu... Z opowieści wyglądało to tak: jechaliśmy dosyć szybko (też miałem takie wrażenie ) i kiedy nacisnąłem hamulec, to wystrzeliło nas jak z procy. Najpierw leciał brat, tuż za nim i nad nim ja a na końcu rowerek. Droga była asfaltowa. Brat lotem poślizgowym na asfalt, ja na niego, zderzenie głowami, a z tyłu dostałem rowerkiem. Mieliśmy potem po około miesiąc gipsu, rowerek udało się naprawić po około roku ( brak części) i niezatarte (nomen omen) wspomnienia z komunii.

by Mierzey

* * * * *

TRAMPOLINA

Akcja rozgrywała się na molo w pięknym mazurskim mieście. Ludzi trochę było, każdy chciał się zabawić. Byłem tam z 2 kuzynami- 13 i 14 lat. Gospodarz (ojciec) postawił nam kolejkę na trampolinie. Była podzielona na 3 stanowiska, więc każdy miał swoje pole manewrowe. Staraliśmy się w równym tempie kręcić salta. Udawało się: pierwsze, drugie, trzecie... BĘC! Patrzę na Radka - wyglądał jakby próbował łapać swoje zęby. Nagle strumienie krwi polały się z jego jamy ustnej. Podczas lądowania stopa odbiła się od trampoliny, a kolano, które było w tym czasie zgięte, uderzyło w szczękę. Przerwał dolną wargę - założono mu tam 7 szwów(!). W kolanie miał natomiast 2 podłużne ślady... Były to oczywiście górne jedynki. Zostały na szczęście dla niego na miejscu.

by Ejsmoncik

* * * * *

ŚCIEŻKA ZDROWIA

Jak byłem mały, to z jednym kolegą wpadliśmy na cudowny sposób na spędzenie wolnego czasu. Używając naszych mięsni wprawialiśmy huśtawki w ruch, a kiedy wychylenie było maksymalne, przechodziliśmy pod nimi. Miałem tego pecha, że kiedy przechodziłem pod jedną z nich, to ktoś mnie zawołał po imieniu, a ja odruchowo uniosłem głowę. Metalowa huśtawka uderzyła mnie w tył głowy. Pochwale się, że nawet sam doszedłem potem do domu!

by Zarufa

* * * * *

STARY A GŁUPI

KONFITURY

Miałam chyba wówczas może z 7 lat. Spałam sobie tak niewinnie i słodko jak tylko dziecię w tym wieku spać może, gdy nagle zostałam obudzona głośnym wystrzałem. Zerwałam się szybko i pobiegłam do kuchni, bo tam świeciło się światło. W kuchni, w wyraźnym szoku i z czajnikiem w ręku, stała moja mama. Zapytałam ją, co się stało? Mama otrząsnęła się z szoku i powiedziała, że wieczorem nastawiła weki z sałatką z ogórków do gotowania (dla wszystkich, którzy nie wiedzą jak się robi tak, "żeby ogórki były w słoikach" informacja: pakuje się ogórki do słoików, zalewa zalewą, zakręca, wstawia do garnka z wodą sięgającą nieco poniżej wieczka i gotuje przez ok.45min. - 2godz.) i poszła oglądać telewizję. Niestety, ponieważ była zmęczona, zasnęła. Obudziła się nad ranem, przypomniała sobie o nieszczęsnych wekach i natychmiast pobiegła do kuchni. Oczywiście z garnka, w czasie kiedy spała, wygotowała się cała woda, więc moja mama niewiele się namyślając w panice i nie do końca chyba obudzona, złapała czajnik i chciała uzupełnić wygotowaną wodę. Gorące słoiki w kontakcie z zimną wodą z czajnika eksplodowały. Na szczęście mamie nic się nie stało. Popatrzyłyśmy wokoło aby ocenić, jakich zniszczeń dokonały słoiki. W zasadzie nic nie było uszkodzone, tylko z wielkiej żółtozielonej plamy na suficie zwisały plasterki ogórka. Przez ponad tydzień, zanim mama pomalowała sufit, mój dom był miejscem pielgrzymek wszystkich dzieciaków z podwórka.

by Niezarejestrowana

Traumatycy, wzywam Was! Opisujcie i wysyłajcie! Świat i strona główna Joe Monster należy do Was. Przeżyłeś traumatyczną przygodę i chcesz, aby świat się o niej dowiedział? Nic prostszego! Klikaj w ten linek i pisz!


Święta idą więc nie rób jaj tylko wyślij komuś

jajcarską e-kartkę Wielkanocną!

Klikaj i wysyłaj jajcarskie e-kartki!      Klikaj i wysyłaj jajcarskie e-kartki!      Klikaj i wysyłaj jajcarskie e-kartki!      Klikaj i wysyłaj jajcarskie e-kartki!
Klikaj w powyższe miniaturki! E-kartki są dostępne bez logowania!


Oglądany: 20338x | Komentarzy: 4 | Okejek: 4 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało