W sklepie zoologicznym zobaczyłem dzisiaj fajne akwarium. I kraba, który siedział sobie na kamieniu, a szczypetki trzymał pomiędzy dwoma ostatnimi odnóżami, sprawiając wrażenie bardzo zadowolonego. Ponieważ kraby trudnią się głównie jedzeniem padliny, co oznacza, że są niedrogie w utrzymaniu, a ja na dobry początek miałem trochę paprykarzu szczecińskiego i steków drobiowych, które zajmowały niepotrzebnie miejsce na dnie lodówki, zdecydowałem, że jednego sobie kupię. Na próbę.
Decyzja była trafna, bo kiedy już w domu wyjąłem steki z lodówki, rozmroziłem i wrzuciłem do akwarium, nie mogłem się nacieszyć widokiem czerwonego stwora, biorącego mięso w szczypetki, rozrywającego i zajadajacego ze smakiem.
Kiedy paprykarz szczeciński znikł z puszki, krab usiadł nieco rozleniwiony na kamieniu pod żarówką. Trochę się martwiłem, czy aby czterdziestka mu wystarczy, a potem przyłapałem się na tym, że przecież zapomniałem posolić wodę! A kraby żyją w oceanie, gdzie woda posolona być musi! Soli miałem w kuchni wprawdzie spory zapas, ale nie wiedziałem, ile dosypać. Może bym nawet podręcznik jakiś specjalistyczny kupił, ale nie byłem pewien, czy on tak długo w kranówie wytrzyma, jak ja pójdę jeszcze na miasto i do księgarni. Zacząłem więc sypać na wyczucie, obserwując kraba i oczekując momentu, kiedy przestanie nerwowo masować sobie szczypetkami okolice krocza. Na wszelki wypadek, kiedy już przestał, dolałem jeszcze trochę kranówy.
Po tej operacji krab wydawał mi się trochę smutny i jakby przygaszony.
Domyśliłem się, że chce jeść. Wrzuciłem mu do akwarium wędzonego dorsza. Nie ruszył. Wsypałem flaki sojowe, a za oknem tymczasem powoli ciemniało. Gnany przeczuciem pobiegłem nad miejską fosę, grzebałem w mule dobrą chwilę i udało mi się wygrzebać jakiś zamulony słoik a w nim raka. Niestety, żywego, ale za to samicę. Pomyślałem sobie, że jakby się ją udało skrzyżować z krabem i rozmnożyć, to bym miał pieniądze na zaległe czesne w Wyższej Szkole Bibliotekoznawstwa i Biznesu, gdzie już chodzę prawie dwa lata.
Drogę powrotną przebyłem również biegiem. Zapomniałem wrzucić raka z powrotem do słoika, obawiałem się, że mi wyschnie. Kiedy wpadłem do pokoju, krab odskoczył od rogu akwarium, wyraźnie spłoszony, wyciągając sobie ukradkiem lewą szypetkę z okolic krocza.
Rak, wpuszczony chwilę później do wody z krabem, zaczął się zachowywać dziwnie. Przypomniałem sobie o soli i mimo późnej pory zadzwoniłem do sąsiadki. Nie kryła zdumienia. Z trudną do wyjaśnienia obawą w oczach pożyczyła mi deskę do krojenia, którą zaimpregnowałem klejem do tapet. Następnie przedzieliłem deską akwarium na pół. Z połowy zajmowanej przez raka wylałem słoną wodę i zastąpiłem ją kranówką. Rak, wyraźnie uspokojony, siedział po swojej stronie barykady. Krab obserwował go z wysokości kamienia, na przemian nerwowo zaciskając i rozluźniając szypetki. Był głodny... Zapłacenie czesnego w Wyższej Szkole Bibliotekoznawstwa i Biznesu też stało pod coraz większym znakiem zapytania.
Zacząłem gorączkowo zastanawiać się, skąd będę dalej brał padlinę. Wcześniej o tym nie myślałem.... Było w zasadzie tylko jedno wyjście. Iść znów do sąsiadki. Ona ma dwa chomiki... Trzeba ją zapytać, jak długo ona je już ma. No a jeszcze - czy to jest prawda, że chomiki żyją tylko dwa lata. Nie wiem, dlaczego idąc do sąsiadki wszedłem do kuchni i wyciągnąłem z szuflady nóż... To się jakoś tak samo stało... Okazało się, że sąsiadka miała w domu trochę forsy, wszystko trzymała w szklanym wazonie, na półce w witrynie.
***
Po dwóch miesiącach do moich drzwi zapukała policja. Pytali o sąsiadkę.
Powiedziałem, że niczego nie wiem. Rewizja w moim mieszkaniu nie dała wyników. Kraba, który zdechł z głodu na kilka dni przed wizytą policji wyrzuciłem razem z dogorywającym rakiem do fosy. Ponieważ droga z domu na uczelnię prowadzi przez park miejski, mogłem to zrobić przy okazji, idąc na wykłady.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą